Dzieci szczęścia





Kiedy wchodził do buduaru Marceli, czynił to z namaszczeniem, z rodzajem czci, jak gdyby to była świątynia nieszczęścia, a bóstwem jej ta smutna kobieta w żałobie, której
niósł swe hołdy.
Postawa ta pochlebiła Marceli. Duma była w niej zadraśnięta na równi z sercem, a może z jej powodu cierpiała najsrożej.
Widząc więc prezesa z głową pochyloną przed sobą, doznała dziwnie kojącego uczucia, jakby to było zadość uczynienie za upokorzenia, któremi karmiono ją obficie w dniach
ostatnich.
— Należę do tych — mówił, biorąc rękę sobie podaną po pierwszych słowach powitania — którzy mogą ocenić stratę, jaką pani poniosła. Znałem twego ojca.
To dość, bym panią rozumiał.
Słowa te nie wychodziły ponad zwykły kondolecyjny komunał.
Prezes uważał, iż mówiąc do kobiet, głowy sobie łamać nie potrzeba, bo tu wszystko stanowi akcent i spojrzenie, zaakcentował je też tem silniej, że aksamitna dłoń Marceli
spoczywała zapomniana w jego rękach.
Z pomiędzy nieszczęść, które ją spotkały, wybrał to, o którem miała prawo mówić bez zarumienienia, nie dotknął zerwanego małżeństwa, ani straty materyalnego położenia.
Wiedział, iż kobiety, najwięcej potrzebujące pieniędzy, nie umiejące się bez nich obejść, najmniej lubią o nich mówić.
Słowa jego wycisnęły jej łzy z oczu, ale łzy te nie miały goryczy, przeciwnie, przynosiły jej ulgę, na kształt rzeźwiącej rosy. Była mu za nie wdzięczna.
— Mój biedny ojciec! — wyrzekła.
Prezes pochylił się i wycisnął na jej ręce długi pocałunek.
— Pozwól pani tym, co byli jego przyjaciółmi, pozostać przyjaciółmi jego rodziny i wzajem zachować im trochę uczuć, jakie on miał dla nich.
Mówiąc to, spoglądał na nią w taki sposób, jakby dopraszał się największej łaski.
— Och!
— odparła zmieszana, sama nie wiedząc czemu tem spojrzeniem — potrzebujemy bardzo przyjaźni ludzkiej, któżby jej nie przyjął z wdzięcznością!
— Przyjaźń daje pewne prawa.
— Prawa?


<<Poprzednia 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 32 | 33 | 34 | 35 | 36 | 37 | 38 | 39 | 40 | 41 | 42 | 43 | 44 | 45 | 46 | 47 | 48 | 49 | 50 | 51 | 52 | 53 | 54 | 55 | 56 | 57 | 58 | 59 | 60 | 61 | 62 | 63 | 64 | 65 | 66 | 67 | 68 | 69 | 70 | 71 | 72 | 73 | 74 | 75 | 76 | 77 | 78 | 79 | 80 | 81 | 82 | 83 | 84 | 85 | 86 | 87 | 88 | 89 | 90 | 91 | 92 | 93 | 94 | 95 | 96 | 97 | 98 | 99 | 100 | 101 | 102 | 103 | 104 | 105 | 106 | 107 | 108 | 109 | 110 | 111 | 112 | 113 | 114 | 115 | 116 | 117 | 118 | 119 | 120 | 121 | 122 | 123 | 124 | 125 | 126 | 127 | 128 | 129 | 130 | 131 | 132 | 133 | 134 | 135 | 136 | 137 | 138 | 139 | 140 | 141 | 142 | 143 | 144 | 145 | 146 | 147 | 148 | 149 | 150 | 151 | 152 | 153 | 154 | 155 | 156 | 157 | 158 | 159 | 160 | 161 | 162 | 163 | 164 | 165 | 166 | 167 | 168 | 169 | 170 | 171 | 172 | 173 | 174 | 175 | 176 | 177 | 178 | 179 | 180 | 181 | 182 | 183 | 184 | 185 | 186 | 187 | 188 | 189 | 190 | 191 Nastepna>>